wtorek, 4 marca 2014

Lisboa antigua reposa

zaczynając od zupełnego początku nie mogę nie wspomnieć o nocy na lotnisku
znalazłam sobie wesołe miejsce do spania i względnie wypoczęta ruszyłam na odprawę
zgodnie ze starą zasadą uruchomiłam system, trochę czasu zajęło sprawdzenie zarówno mnie jak i mojego bagażu, ale ostatecznie okazało się że nie mam 5kg kokainy i mogę iść dalej
rozmawiając przez telefon sprawdziłam numer bramki i ruszyłam
okazało się, że niezbędne będzie skorzystanie z pociągu  bo akurat terminal o wdzięcznej nazwie 25 był nieco dalej
plan był prosty: wysiąść w przedziale 19-39 czyli na drugim przystanku
oprócz tego, że już wtedy wiedziałam że coś jest nie tak wszystko szło względnie dobrze
po opuszczeniu pociągu zobaczyłam ekran informujący o dwóch odlotach -
z czego pierwszy był do Rzeszowa a drugi do Oslo
nie miałam czasu na to, żeby zemdleć więc szybko popędziłam po kogoś kto mnie stamtąd wydostanie
no i oczywiście nikogo takiego nie było :)
stwerdesa zajęta była pasażerami a pracownicy lotniska w tamtym miejscu akurat nie istnieli
zostało 20 minut do zamknięcia bramek lotu do Lizbony
a mi pozostało patrzeć przez okno na miejsce w którym powinnam być
mogłam albo wyskoczyć przez okno i przebiec po płycie lotniska do miejsca mojego przeznaczenia
/wikipedia

albo zobaczyć gościa, który nagle pojawił się za biurkiem 
wtedy sprawki potoczyły się dość szybko
okazło się, że mam skorzystać z telefonu i zadzwonić 'do góry', powiedzieć gdzie jestem, gdzie lece i wtedy ktoś po mnie przyjdzie
no tak, ale czas się kurczył a ja wiedziałam, że nie załatwie tego tak szybko jak przemiły koleś w odblaskowej kamizelce
siłą woli (a pewnie gdyby się nie zgodził to i siłą fizyczną) wyciągnęłam go zza biurka 
3 sec i po sprawie
prawie byłam spokojna

i wten ukazał się miły ragazzi z Włoch, z walkie-talkie i misją zawiezienia mnie na odpowiedni terminal
wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy
(jak się okazało do bramki nmer 50, a nie 25 - jeśli mam być szczera to nawet nie wiem czy jakieś 25 w ogóle istnieje)
ucieliśmy sobie miłą pogawędke o Włoszech, o la notte rose w której miałam okazję brać udział
i znowu, prawie byłam spokojna

dojechaliśmy do celu, wysiedliśmy, ragazzi pootwierał dla mnie drzwi i zaczął kierować się do wyjścia
hola hola, myślę sobie, panie Miły ale gdzie się Pan wybiera
zostało mi 10 minut a ten życzliwy towarzysz usiłował mnie zostawić na PUSTYM terminalu
tłumacząc przy tym, że zaraz ktoś się tutaj pojawi
byłam pewna, że jeśli chodzi o te miejsce tu nikt się tutaj nie pojawi chyba, że za kilka godzin, dni czy lat
usiłowałam wytłumaczyć to pracownikowi lotniska ale on był grzecznie nieustępliwy i w dalszym ciągu się wycofywał w stronę drzwi
co więcej miałam trafić do bramki numer 50, a tam były bramki zaczynające się od 51
mi ten fakt wydał się podejrzany od samego początku, mojemu towarzyszowi - ani trochę
sugerował, że na pewno jestem w dobrym miejscu 
przy tym wszystkim był tego tak pewny, że przekonałby niejedną osobę
no ale nie mnie, bo jakoś trudno było mi uwierzyć że bramka numer 50 nagle zaktualizuje się w tym miejscu

powiedziałam mu, że ma ze mną zostać do czasu aż ktoś się tutaj nie pojawi
bo tłumaczenie, że na bank jestem w złym miejscu straciło już sens
w międzyczasie wspomniałam, że jestem blisko rozpłakania się TUTAJ I TERAZ
to chyba podziałało, bo wziął swój sprzęt i przemówił
dokładnie coś na wzór 'young lady is in panic' (swoją drogą naprawdę dziwne - przecież byłam zaledwie na lotnisku, mój samolot odlatywał za chwilę, a gościu kazał mi czekać w fikcyjnej kolejce, przy nieistniejącej bramce)
no i w końcu stało się - koleś w głośniku przemówił, że 50 jest na drugim piętrze 
po czym mój ‘wybawca’ przybrał minę jakby mu ktoś właśnie oznajmił, że Włochy nie istnieją w zamian za to powstało państwo Płatków Śniadaniowych
zerwał się z miejsca i zaczął iść w kierunku windy (pominę fakt, że była cały czas obok, ale tylko pracownicy znają zabezpieczenia i hasełka...)

otworzył windę do której wsiadłam -
nie miałam siły nic mówić a kiedy zobaczyłam bramkę numer 50 i czekających w kolejce ludzi z biletami Stansted-Lisbon, miałam ochotę ...
w sumie ochotę na to, żeby po prostu wsiąść do samolotu




z tej historii nasuwa się kilka wniosków:
1. fakt, że jesteś na lotnisku dzień wcześniej wcale nie oznacza, że zdążysz na samolot
2. jeśli rozmawiasz przez telefon sprawdzając bramkę, możesz być prawie pewien że trafisz tam gdzie nie powinieneś
3. jeśli do wskazanej bramki, podróżujesz pociągiem oznacza to, że nie ma drogi powrotnej bo przecież pociąg dowozi ludzi, ale ich nie odbiera bo przyloty są w zpełnie innym miejscu
4. jeśli zorientujesz się, że wszystko się pochrzaniło i nie będziesz z całych sił obstawał przy swoim to nawet obecność pracownika lotniska nie uratuje Ci tyłka

tak właśnie zaczęła mi się niedziela
potem było tylko lepiej, w samolocie siedziałam obok Fabiena, który choć w Portugalii nie był przez 5 lat wytłumaczył mi wszystko, czekał na mnie i wsadził do odpowiedniego metra
(potem wsadził tam samego siebie więc byłam uratowana)

ale o tym innym razem



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz