niedziela, 30 marca 2014

lemon tree

/I wonder how, I wonder why
yesterday you told me 'bout the blue, blue sky
and all that I can see is just a yellow lemon tree



z jednej strony czas w ogóle nie mija
z drugiej patrzę w kalendarz i nie wiem o co chodzi


Alantejo i miejsce które nie istnieje na mapie google - mój 3 tygodniowy dom
czas, który przyniósł wiele dobrego
teraz już wiem, że cytryny naprawdę rosną na drzewach
rozumiem, że oliwę z oliwek można dodać do wszystkiego (DO WSZYSTKIEGO)
jak kogoś poznaję wiem, że trzeba będzie się całować
jeśli -cytując- ‘nie dajesz od siebie gówna, to gówna nie dostaniesz’
wiem, że w Portugalii obiad je się na kolację
i składa się on przeważnie z pierwszego dania, drugiego i deseru
myliłam się co do tego że biało-niebieskie ściany są typowe dla Grecji
nie wiedziałam, że najlepiej jest być tutaj wiosną czyli teraz
niż latem czyli później, bo jest za ciepło i wcale nie tak zielono
przez cały ten czas nie zjadłam ani jednej zupy z makaronem
i żadnej takiej nie widziałam
nadrobiłam natomiast dorszem w piekielnych kombinacjach
i winkiem do każdej możliwej okazji
czyli co tu dużo mówić
jadłam i piłam, spałam i oddychałam świeższym niż zazwyczaj powietrzem
nauczyłam się rzeczy, których nie będę mogła wpisać do CV
bo nijak się mają z doświadczeniem zawodowym
ale zyskałam inną, pożyteczniejszą wiedzę i teraz jestem nieco mądrzejsza





wydaje mi się że w życiu spotykasz 3 grupy ludzi
pierwszą z nich są ci którzy najzwyczajniej na świecie cię wkurwiają
bo bądźmy szczerzy - nie sposób nazwać tego inaczej
drugą są osoby, które istnieją ale nie robią na tobie żadnego wrażenie
po prostu są
trzecią są ci, którzy trafiają bezpośrednio do ciebie
i bez znaczenia czy znasz ich od 5 minut czy od 5 lat
bo i tak pozostawiają po sobie ślad



analizując ten czas jestem pewna, że to co mi przyniósł jest bezcenne
więc nieśmiało dziękuję, że mogłam się znaleźć w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie
zarówno wtedy kiedy wychodziłam przez okno, podpijałam wino a zamiast pracować gadałam z goścmi
rozmowy, rozmówki, rozmóweczki i pozytywna energia od człowieka dla człowieka
to lubimy







spontaniczne 16 stopni








‘racjonalne żywienie, 5 posiłków dziennie’







wpisik pamiątkowy od Belgów, czyli... Alfredo Potatosack





moje pierwsze zdjęcie z Hanibalem


bo nadal uważam, że Rony wygląda jak Anthony Hopkins








sobota, 22 marca 2014

jedz, módl się i kochaj - Lisboa

czyli tytuł pewnej dobrej książki
który idealnie pasuje do Portugalii


JEDZ


bo czemu nie skoro kuchnia tutaj jest naprawdę dobra
dostęp do oceanu to nic innego jak dostęp do ryb, ośmiornic, krewetek
a stąd już niedaleko, do tego żeby dorsz stał się potrawą narodową
po portugalsku – bacalhau
przyrządzany w różnych konfiguracjach
a podobno i na 365 sposobów
ja jadłam w ryżach, ziemniakach, duszony, cały, niecały 
a to pewnie nadal tylko 3%

jeden ze sposobów to dorsz w placku ziemniaczanym:



sałatka z ośmiornic, trochę warzyw i vinegret
czyli ocean i ogród na talerzu




i kolejny symbol tego kraju – sardynki



nie zjadłabym ani kawałka, gdyby nie mała pomoc przy obieraniu – niezliczona liczba ości, obiecuję

no i bufecik, czyli to co lubię najbardziej





a jeśli nie ryby to
Pastéis de Belém, Pastéis de nata
/sama nazwa sprawiła, że musiałam zjeść


więc oczywiście zjadłam
bardzo dobre coś, z budyniem w środku 
i chociaż nie preferuję budyniu i mam traumę od pierwszych chwil w przedszkolu 
to jest to zdecydowanie typowe ‘must eat’ w Lizbonie


nie ukrywam, że białe namioty zawsze kuszą
czy to przy plaży w Kołobrzegu czy na starym mieście w Portugalii-
fajnie miejsce do próbowania wszystkiego co lokalne:


Pedros powiedział mi, że to całkiem kiepsko że nie lubię mięsa bo tu większość potraw składa się właśnie z mięsa – no trudno

ale z drugiej strony, nie brakowało serów 
a że można było smakować do woli to oczywiście nie zlekceważyłam takiej okazji :)
i już wiem, że jestem jedynie amatorem najzwyklejszego żółtego sera bo te portugalskie okazały się dla mnie za prawdziwe
po ostatnim, ‘najmocniejszym’ prawie zemdlałam


swoją drogą może dlatego, że popiłam ser gorącą sangrią





bo przecież Portugalia to nic innego jak ojczyzna win
Porto, Madera, grzane, zimne – słabe, mocne
jestem na tak, ale nawet nie ma mowy, żeby spróbować wszystkich




i poza tym Ginginha  
zależy od nastroju, pogody i od ciebie czy z wiśniami w środku czy nie,
najlepiej tak i tak
z tą różnicą, że zwykłe jedzenie wiśni robi cię pijanym, a co dopiero sam trunek
nalewka, około 20%, n.a.p.r.a.w.d.ę pyszna




i stoi sobie na ulicy takie małe miejsce, gdzie można przyjść, łyknąć seteczkę i pójść dalej, 
a można też przyjść, wziąć seteczkę i iść dalej ale z kieliszeczkiem bo w Portugalii nie ma zakazu spożywania alkoholu w miejsach publicznych

a na koniec mój faworyt – castanhas


czyli pan z piecykiem na ulicy sprzedający pieczone cudo:






kasztany :)


przyznam, że zaniechałam robienia zdjęć wszystkiemu co jem
ale z całą pewnością każdy z posiłków zachowałam głęboko w pamięci
bo jedzenie jest moim małym hobby
a tutaj realizuje się w 100% :)


MÓDL SIĘ

katolicym jest dominującą religią w Portugalii
dlatego nie dziwią liczne kościoły pochowane w krętych uliczkach Lizbony
nie dziwią również figurki przy drzwiach do domu





oczywiście nie można powiedzieć, że 100% populacji to katolicy
bo akurat z portugalczyków, których poznałam
ani jeden nim nie był :)





najbardziej charakterystyczny jest oczywiście Christo Rei
i chociaż pomnik nie jest tak duży jak w Brazylii - robi wrażenie
powstał po II wojnie światowej i miał być symbolem podziękowania za pokój
teraz stoi nieopodal rzeki Tag i czuwa nad Lizboną



KOCHAJ

nie skłamię jeśli powiem, że portugalczycy to bardzo kochany naród
już same przywitanie nastawione jest na większą bliskość niż np. w Polsce
poznając nową osobę należy się liczyć z tym, że zamiast wyciągniętej ręki
poczujecie 2 całusy na policzkach
co jest to naturalne i nikogo nie dziwi
podobnie zresztą jest u ich sąsiadów
a na tej podstawie mogę tylko potwierdzić, że opinia o namiętnych portugalczykach czy hiszpanach
nie wzięła się z niczego :)

nie będzie odkryciem ameryki przyznanie, że panowie bardzo lubią blondynki o niebieskich oczach
ale nikogo to nie powinno dziwić skoro wokół nich spotkać można jedynie ciemnowłose piękności
od niepamietnych czasów ludzie zwracają większą uwagę na to do czego nie przywykli
więc...  i tym razem nie będzie inaczej :)

o paniach usłyszałam jedynie, że są bardzo pewne siebie, dumne i 
niezupełnie mogę ocenić ile w tym prawdy
bo jedna dziewczyna z którą rozmawiałam była przemiła i przepomocna
a druga była farbowaną wredną blondynką :) 


jednak ludzie ludźmi
ale to muzyka jest tutaj wulkanem emocji
muzyka czyli Fado
Fado czyli los, przeznaczenie
a mówiąc prościej najpopularniejszy gatunek muzyczny w Portugalii


ludzie ze zdjęcia  znajdowali się jakieś 50 cm od mojego stolika
a największym zaskoczeniem dla mnie było to, że każda z osób pracujących w restauracji przychodziła kolejno i śpiewała
szef, kelner, kelnerka, kucharka
raz po razie, z niesamowitym głosem i charyzmą


czemu Fado jest w kategorii kochaj?
bo Fado to głównie wzniosłe pieśni o miłości, przeważnie o tej smutnej, niespełnionej 


dla mnie, osoby absolutnie zakochanej w dźwiękach gitary
siedzenie w małym parku z panoramą na Lizbone było czymś o czym się będzie pamiętało
ale nie sposób o tym mówić
bo są rzeczy nie do opisania :) 


ja Natalia i on Pedros, czyli człowiek z wafelkiem w buzi
to zdjęcie przypomina mi o bardzo dobrych lodach
schowany pomiędzy tysiącem małych sklepików
w lodziarni gdzie ustawia się niewyobrażalna kolejka
.... bo warto :)





czwartek, 13 marca 2014

laranjas



sprawy mają się przejrzyście
pudełko truskawek w aldi - 1,49 euro
5 kg. pomarańczy u Pana Pomarańczki - 2 euro
gdyby nie limity bagażu w samolocie wzięłabym ze sobą z 225 kilo, naprawdę


piątkowe Faro z ławki
gdzie poznałam Pana Denerwuje-Ludzi-Bo-Wiem-Wszystko-Lepiej
swoją drogą na pewno go nie zapomnę, bo trzeba mu przyznać, że...
sporo wiedział lepiej
a może nie tyle wiedział, co nie bał się o tym mówić 

wczoraj byliśmy w Odemirze na zakupach
z okazji przyjazdu kolejnej grupy
(no przysięgam, że nie mogłabym prowadzić swojego interesu
zjadałabym wszystko zanim jacykolwiek goście w ogóle by się pojawili)
ale do rzeczy...
asfaltowa droga bardziej główna, niż polna 
okolica leśna więc i pełno zwierząt przebiegających przez środek jezdni
(no i niestety takich dla których ten bieg był ostatnim)
jechaliśmy spokojnie, Alfredo skupiony na drodze
ja skupiona na niczym
i wten widzę stworzenie
i krzyczę i pytam czy widział i co to (!!!!!!!!)
a A. mówi, że nie widział...
a ja mówię - no jak to...
a on mówi - no tak...
więc ja próbuję czym prędzej opisać stworka
A. próbuję się czym prędzej skupić..
z mojego nieskładnego opisu wynikało, że była to mała sarna, mały Bambi ale nieco mniejsze i chudze i w ogóle trochę inne
Alfredo niekoniecznie dał się przekonać, że samotne sarno-coś szło przed chwilą poboczem
więc stanęło na tym, że to była mała koza
skoro wszędzie naokoło kozy to i to na pewno była koza
oczywiście zaprzeczam, bo to było za chude, za dziwne i w ogóle nie takie
no dobrze, ale o co mi chodzi?
no chodzi mi o to, że cokolwiek by to nie było pewnie zginęło 5 sekund później
bo raz, że było ciemno 
dwa, że 5634 samochodów jechało tamtą drogą
trzy, że szansa na zauważenie Kozo-bambiego była naprawdę bardzo mało
ale o co mi chodzi jeszcze bardziej?
no o to, że mi to spokoju nie daje i mam takie wyrzuty sumienia, że nie wszczęłam alarmu prędzej.....
gdybym chociaż wiedziała co to było....


a to z kolei jest Zofa, Zeofit, Kłapiąca-Paszcza
trochę pies, trochę kot, trochę facet, trochę baba
trochę kochana, trochę nie
jednym słowem moje największe zmartwienie tutaj
przeciska się przez dziury wielkości pierścionka
łapie myszy, goni barany sąsiada, tarza w błotach, kupach, kompostach
wyskakuje przez okno w pokoju gdzie śpię, je żwir kota, goni samoloty


a to ja
(poczynienie fotki tego typu było silniejsze ode mnie)

a to nasz piękny świat
pełen różnic i kontrastów
pełen miejsc do zobaczenia, ludzi do spotkania i słów do wypowiedzenia :)



\edit, parę dni później

i dane mi było spotkać dziwne zwierzę raz jeszcze
tym razem, jechaliśmy motorem więc nie mogliśmy się zatrzymać
zwierzę prawie wpadło nam pod koła
a fakt, że był dzień wcale nie pomógł nam w szybszym ocenieniu co to jest
bo chociaż okazało się, że to pies
to psa w żadnym razie nie przypominał
powinien ważyć jakieś 3 razy więcej

osobiście nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego na własne oczy
bo stanu tego psa nawet nie dałoby się opisać słowami
od razu przypomniał mi się napis ujrzany gdzieś w UK
który powinien być tatuowany każdemu kto decyduje się na kupno zwierzęcia
'a dog is for life, not just for Christmas'
...i to oczywiście na czole